2 kwietnia, 2025

BEZPUDRU

Inne Wiadomości.

Wielki Reset umarł, niech żyje Wielki Reset

Autor: Tom Luongo

„Projekt Babilon był naszą ostatnią, najlepszą nadzieją na pokój.
Nie udało się.”

– Susan Ivanova, sekwencja otwierająca sezon 3, Babylon 5

Kiedy Światowe Forum Ekonomiczne wypuściło swoją kampanię reklamową „Wielkiego Resetu”, miało to być ich triumfalne okrążenie zwycięstwa dla globalizmu. W połączeniu z pandemią COVID-19 i następującym po niej globalnym kryzysem finansowym, uwolniono falę rządowych „śmiesznych pieniędzy”, która miała nas wykupić na drodze do ich wiecznej prosperity.

Nie udało się.

Nie wierzcie mi na słowo. Posłuchajcie jednego z głównych architektów Wielkiego Resetu – prawej ręki Klausa von Commie Schnitzla – Yuvala Noaha Harariego.

Wypowiadając się jak prawdziwy autorytarny typ, Harari widzi jedynie przemoc i chaos. I nie myli się. Tyle że ta nadchodząca przemoc i chaos mają swoje korzenie w jego własnych próbach (lub współudziale w próbach) narzucenia przemocy globalnego porządku, którego ludzkość nie chce.

Ten pęd ku przemocy można jednak zatrzymać choćby jutro. Wystarczy, że kreatury pokroju Harariego, Sorosa, Schwaba, Gatesa i całej reszty zaakceptują fakt, że przegrali, i dogadają się z nami.

Gdyby to zrobili, moglibyśmy zminimalizować nadchodzący chaos. Ale oni już wielokrotnie dali nam do zrozumienia, że „bicie będzie trwało, aż poprawi się morale”.

Nadchodzący chaos i przemoc to po prostu trzecie prawo Newtona w praktyce: „każdej akcji towarzyszy równa i przeciwna reakcja”.

Nie chodzi o to, że „nie mamy odpowiedzi”. Mamy ich aż nadto. Tylko Harari i jego ekipa ich nie akceptują.

Przez dziesięciolecia odpowiadaliśmy na ich przemoc milczącą rezygnacją, bo cena sprzeciwu wobec tego systemu wydawała się wyższa niż korzyści z bycia pierwszym porucznikiem wyskakującym z okopu na ziemię niczyją. Ale dziś koszty „dostosowania się” dla wielu ludzi przewyższają jakiekolwiek korzyści.

Dlatego protesty na całym Zachodzie się nasilają.

Projekt Wielkiego Resetu nadszedł za szybko i zbyt nachalnie, więc szybko zobaczyliśmy, czym naprawdę jest. Podczas pierwszych miesięcy COVID wielu z nas podporządkowało się szalonym zasadom lockdownów, chcąc być po prostu dobrymi sąsiadami. Jak wielokrotnie argumentowałem, ta zgoda nie wynikała z tego, że ludzie to stado owiec ochoczo wchodzących do obozów szczęśliwej reedukacji. Wynikała z poczucia wspólnoty w czasie kryzysu.

Oczywiście byli i tacy, u których ujawniła się skrywana psychoza (kaszel Nassim Taleb kaszel), ale większość ludzi miała po prostu wykorzystane przeciw sobie swoje podstawowe człowieczeństwo.

Kiedy pierwsza fala COVID przeminęła i zobaczyliśmy, jak daleko posunęli się w tłumieniu prawdziwych lekarstw, Wielki Reset zaczął się przekształcać w Wielkie Przebudzenie. A dowodów na to, że ludzie mają dość dalszej degradacji naszego społeczeństwa, przybywa z dnia na dzień.

Wielka Dyfuzja?

Lata temu pisałem o teorii dyfuzji innowacji Everetta Rogersa w kontekście polityki, a konkretnie wzrostu poparcia dla Alternatywy dla Niemiec (AfD).

Teoria dyfuzji Rogersa mówi, że potrzeba około 16% akceptacji społecznej dla nowej idei, by mogła ona stać się czymś większym. Malcolm Gladwell uczynił z tego koncepcję „punktu przełomowego”.

O tym właśnie mówiłem w moim ostatnim tekście o tym, że ludzie to bardziej wilki niż owce.

Z komfortowych wilków w stadzie, które miało nas chronić, staliśmy się nerwowymi wilkami, zastanawiającymi się, kto pierwszy sprzeciwi się psychopatycznemu alfie prowadzącemu nas w przepaść.

Alfa myśli, że to gra w „kto pierwszy mrugnie” i że zostaniemy pod jego władzą ze strachu.

Wielu z nas jest nadal w szoku lub zaprzecza rzeczywistości. Ale jak pokazuje historia, nie trzeba większości, aby zmienić bieg dziejów.

Kluczowe jest pytanie: kim naprawdę się staniesz, gdy nie zostanie ci już nic do stracenia? Albo inaczej: jaki jest twój próg utraty, zanim pokażesz kły?

Każdy ma swój limit. A myślenie, że jeśli twój limit nie jest tak niski jak mój, to jesteś „owieczką”, to dokładnie ten typ aroganckiego podejścia, które napędza potwory z Davos.

Patrząc na media społecznościowe i nagłówki o protestach klasy pracującej na całym świecie – której menadżerska klasa wykształconych półgłówków szczerze nienawidzi – widać, że jesteśmy bardzo blisko (jeśli nie już po) przekroczenia 16% punktu krytycznego.

Dlatego Davos przyspiesza upadek cywilizacji zachodniej. Oni to czują. Minął dopiero miesiąc 2024 roku, a wydarzyło się więcej niż zwykle w ciągu całego roku.

Czują, że projekt wymyka się im z rąk, więc muszą go zdusić, zanim rozprzestrzeni się na tzw. „wczesną większość”. Dlatego właśnie byli tak zajadli wobec „wahania wobec szczepień” i wypowiedzieli wojnę Iwermektynie i hydroksychlorochinie.

Dlatego dziś każdy, kto znajduje się choćby milimetr na prawo od Brukseli to „faszysta!” i członek „twardej prawicy” oraz „zwollenik Putina”. To ma zniechęcić ludzi do utożsamiania się z „innymi” i zawstydzić ich do każdorazowego tłumaczenia się: „Nie jestem rasistą, ale…”.


Przepaść ku konfliktowi


W tamtym tekście wspomniałem też o udoskonaleniu teorii Rogersa przez Geoffreya Moore’a – o „przepaści”. Uzyskanie 16% akceptacji to za mało. Nowa idea może dojść do 16% tylko dlatego, że sprzeciwia się dominującemu systemowi. Harari właśnie to sugerował – że jesteśmy jedynie „odruchem” sprzeciwiającym się ich liberalnemu porządkowi, ale nie mamy na to żadnej odpowiedzi.

Dlatego nowa idea musi zostać przeformułowana w coś bardziej uniwersalnego. Nie wystarczy być przeciwko globalizmowi czy WEF – trzeba być za czymś lepszym.

Na tym etapie budzi się stary system, rozpoznaje zagrożenie i zaczyna kontratak. To jest właśnie ta „przepaść” między opozycją a afirmacją.

I w tym Davos jest mistrzem. Utrzymują okno Overtona na nieistotnych kwestiach, by nie dopuścić do powstania prawdziwej większości wokół lepszej alternatywy, która nie obejmuje ich samych.

Nazywam tę grupę, której oni tak bardzo się boją, „Radykalnym Centrum”.

Dlatego AfD osiągnęła 16% w 2018 roku, ale została łatwo zneutralizowana, bo nie stała się prawdziwą „Alternatywą dla Niemiec”. Teraz, gdy rząd Scholza zawiódł niemiecką klasę średnią, AfD zyskała realne poparcie.

Ich wzrost i arogancja establishmentu doprowadziły do tego, że AfD ma dziś około 20-25% poparcia. A mimo nagonki o rzekomym tajnym spotkaniu w Poczdamie, AfD wciąż utrzymuje ponad 16%.

Są teraz tak groźni, że pojawiają się pomysły, by ich zdelegalizować. Sama ta myśl pokazuje, jak poważne jest zagrożenie dla systemu.

Niemcy przekroczyły „Przepaść”, a rodzaj radykalnego centrum zaczyna się formować.

Idee, które to uosabiają – Niemcy dla Niemców, odrzucenie globalizmu, inflacji, niekończącego się opodatkowania i wojen – na rzecz lokalności, wspólnoty i spójności – są znacznie bardziej odporne na prymitywne ataki.

Dlatego odpowiedzią na to jest wysłanie kanclerza Scholza do Kijowa, aby podpisał pakt o wzajemnym bezpieczeństwie z Ukrainą jeszcze w tym miesiącu, z pominięciem politycznej rewolucji, która dzieje się w kraju.

Z tego samego powodu nawoływałem ruch libertariański w USA, by stał się ruchem rozwiązań – praktycznych, osiągalnych rozwiązań, które przemówią do prawdziwej większości Amerykanów. A stamtąd poprowadzą ich w kierunku bardziej lokalnych rozwiązań z biegiem czasu.

Ale ponieważ tego nie zrobili, ugrzęźli w byciu „przeciwko Fedowi”, „przeciwko temu”, „przeciwko tamtemu” i nadal pozostają grupą polityczną z marginesu, łatwą do zneutralizowania za pomocą prostego mema:

 

 

Dlatego właśnie rozczarowałem się miejscem, w którym znalazł się dziś ruch libertariański. To jest sedno tego, o czym rozmawialiśmy z Pete’em Quinonesem w ostatnim podcaście. To nie oznacza, że odrzucam tę filozofię, czy że nie dostrzegam wartości wielu libertariańskich krytyk planowania centralnego jako użytecznych filtrów. To oznacza, że filozofia ta nie wystarcza, by przesunąć okno Overtona w praktycznym, politycznym sensie.

Dlatego głosowałem dwa razy na Trumpa, pomimo jego wielu ograniczeń, i zrobię to ponownie, jeśli Davos nie powstrzyma go przed pojawieniem się na karcie wyborczej na Florydzie. A nawet jeśli tak się stanie, to z czystej przekory, podobnie jak wielu innych, po prostu wpiszę jego nazwisko ręcznie.

I zgadnij co? On i tak pokona kandydata Partii Libertariańskiej.

Przyspieszona dekadencja

Wielkie Przebudzenie, z perspektywy Davos, przeobraziło się w coś, co można nazwać Wielkim Przyspieszeniem – oni czują zagrożenie wynikające z tego, że zaczynamy się jednoczyć ponad fałszywym podziałem Lewica/Prawica, aby całkowicie ich odrzucić.

Dlatego przyspieszają swoje plany, aby zdusić wszystkich tych, którzy wymykają się spod ich kontroli. Dlatego tak bardzo nienawidzą Elona Muska za to, że odebrał im Twittera. Dlatego Bill Kristol uważa, że należy zabronić Tuckerowi Carlsonowi powrotu do USA po jego wizycie w Rosji.

To zduszenie miało na celu rozwścieczenie nas, byśmy uciekli do alternatywnych internetowych gett, takich jak Gab, Mastodon i innych.

Dlatego celowo zrujnowali Twittera pod poprzednim kierownictwem, by nas stamtąd przegonić i odebrać nam głos, deplatformując Alexa Jonesa i wszystkich innych. Ilu ludzi do dziś odmawia powrotu na Twittera przez to, co wydarzyło się w 2017 roku? Ilu wciąż powtarza argument, że „dobre jest wrogiem najlepszego”, gdy chodzi o rządy Muska na Twitterze? Khm David Icke Khm.

Oczywiście widownia Rachel Maddow wciąż siedzi zahipnotyzowana co wieczór, choć to tylko 200 tysięcy ludzi – teraz to oni kurczowo trzymają się swoich pereł w prawdziwych medialnych gettach.

Łatwo było uderzyć w Jonesa w 2017 roku. Łatwo było zaatakować Gaba trochę później. Łatwo było patrzeć, jak alternatywne platformy takie jak Rumble i Substack próbują stać się odpowiedziami na YouTube i WordPressa, a Locals na Patreona… itd.

Nie mam nic przeciwko tym platformom, nawet sam z niektórych korzystałem, ale dostrzegam też, że pozwolono im się rozwinąć właśnie po to, by odciągnąć ludzi do mniejszych plemion i zbudować łatwe do zignorowania komory echa. Wszystko po to, by uniemożliwić nam wspólne przekroczenie przepaści i utworzenie Radykalnego Centrum.

A jeśli któraś z tych platform stanie się zbyt silna? Cóż, mam nadzieję, że wszyscy mają kopię zapasową swoich Substacków. I mam nadzieję, że moje obawy są nieuzasadnione. Ale widziałem już ten film i nie podobał mi się za pierwszym razem.

Bo gdy głosy, które są w stanie przemawiać ponad fałszywym podziałem Lewica vs Prawica, stają się zbyt duże – muszą zostać sprowadzone do parteru. W porządku jest nazywać „prawicowych” odszczepieńcami, izolacjonistami, zwollenikami Putina, teoretykami spiskowymi, MAGAtardami, nazistami itp.

Rebranding Russella

zeszłym roku tak ostro uderzyli w Russella Branda. I było przerażające, jak szybko kampania „Wariaci i dziwki” została uruchomiona przeciwko niemu.

Bo Brand najpierw został „un-personed”, zanim jeszcze maszyna oburzenia ruszyła na pełnych obrotach. Po prostu go oskarżyli i wyeliminowali.

Dla przypomnienia, pisałem o tym w kontekście „procesu” zatwierdzania Bretta Kavanaugh w 2018 roku:

„Wariaci i dziwki” – to łatwe do zrozumienia. Po prostu oskarżasz osobę, którą chcesz zniszczyć, o bycie albo szaleńcem (definicja zmienia się w zależności od tego, co jest politycznym tematem dnia), albo dewiantem seksualnym.

Ta technika działa, bo uruchamia u większości ludzi tzw. obwód obrzydzenia…

… A obwód obrzydzenia jest równie prosty do zrozumienia.

To granica, przy której zachowanie innych wywołuje naszą instynktowną odrazę i sprawia, że reagujemy wstrętem.

Powód, dla którego „Wariaci i dziwki” działa tak dobrze na konserwatywnych kandydatów i wyborców, polega na tym, że konserwatyści – średnio – mają znacznie silniejszy obwód obrzydzenia niż liberałowie i/lub libertarianie.

To, o czym pisałem wtedy, dziś się sprawdziło. Już wtedy przewidywałem, że gdy Davos będzie zachęcał „lewicę” do dalszej normalizacji dewiacji, „Wariaci i dziwki” przestaną być skuteczne. Coraz bardziej będziemy dostrzegać te ataki jako prymitywne próby utrzymania kontroli nad oknem Overtona.

Ale jest problem. Gdy liberałowie i marksiści kulturowi burzą porządek społeczny, wygrywając bitwę za bitwą w wojnie kulturowej, i znieczulają nas poprzez normalizację coraz bardziej dewiacyjnych zachowań, oskarżenia „Wariaci i dziwki” muszą być coraz cięższego kalibru.

To jak heroinowe uzależnienie od zachowań. Im większą mamy tolerancję, tym większa szansa, że przejrzymy kłamstwo.

Dlatego w latach 80-tych Gary’ego Harta wystarczyło oskarżyć o romans, żeby zrujnować jego kampanię prezydencką, a dzisiaj Trump musi sikać na prostytutkę.

W przypadku Russella Branda musieli pójść na całość… oskarżyć go o bycie seksualnym drapieżcą polującym na młodsze kobiety. W czasie, gdy temat wyspy Epsteina i pedofilii był na ustach wszystkich, skojarzenie Branda z tymi narracjami miało być ciosem nokautującym dla kogoś, kto stał się jednym z najbardziej skutecznych i niepowstrzymanych głosów dysydenckich w świecie po COVID-zie.

Jest niewielu ludzi w dzisiejszym zeitgeście, którzy potrafili bardziej radykalizować lewą stronę centrum niż Russell Brand.

Ale, co najważniejsze, miało to nas zdemoralizować, odebrać wiarę w kogokolwiek innego, pozbawić źródeł pociechy i zaufania. Nagłe odebranie Brandowi monetyzacji to początek tego, co teraz nazywam Wielką Kampanią Demoralizacji.

Celem tej kampanii jest zatrzymanie powstawania Radykalnego Centrum – luźnej koalicji zwykłych ludzi, którzy są gotowi odłożyć na bok swoje różnice w imię tego, co ich łączy. A jedzenie robaków, mieszkanie w kapsułach pod stałą inwigilacją i groźba bycia „un-personed” to coś, z czym wszyscy się zgadzamy, że jest do bani.

Na jego korzyść trzeba przyznać, że Brand od razu zmierzył się z zarzutami, biorąc pełną odpowiedzialność za swoje przeszłe zachowanie i rzucając się, słusznie, na ołtarz opinii publicznej. Pokazał nam swój własny obwód obrzydzenia wobec tego, kim był, a nie tego, kim stara się być teraz.

Dlatego jego wywiad z Tuckerem Carlsonem był tak elektryzujący. Carlson, co mądre, zastosował to, co sam głosi… odrobinę chrześcijańskiej miłości bliźniego. Dając Brandowi platformę do opowiedzenia swojej historii, znalazł kolejnego towarzysza podróży na drodze do przełamania tej iluzji kontroli, którą Davos i ich media narzucają nad nami.

Ci dwaj goście nie powinni się zgadzać w tych kwestiach. Tucker to prawicowy faszysta. Brand to lewicowy szaleniec. A jednak łączy ich coś bardzo potężnego – obaj zostali wyrzuceni ze świątyni za mówienie prawdy władzy.

I Brand nie zawodzi w tym występie. To jedna z jego najlepszych ról, a widziałem „Zapiski o Sarze Marshall”.

Ma rację, zauważając w pewnym momencie, że celem całej medialnej machiny jest „demoralizacja”. Tak naprawdę cały ten wpis został zainspirowany właśnie tym jednym stwierdzeniem, które padło podczas 45-minutowej rozmowy z Tuckerem. To był „strzał w dziesiątkę”, że tak to ujmę.

Dało mi to pewność, że Russell Brand nie tylko rozumie, co się dzieje, ale dokładnie wie, jaka jest teraz jego rola.

Kiedy to piszę, spekulacje szaleją na temat spotkania Tuckera z demonizowanym Vladdie Putlerem. Jeśli rzeczywiście do niego dojdzie, może nie „złamie internetu”, ale to może być najważniejsze wydarzenie 2024 roku spoza kontroli Davos.

Bo co się stanie, gdy Carlson i Putin przedyskutują kłamstwa polityki zagranicznej, naturę konfliktu na Ukrainie, wzajemne żale Rosji i Zachodu… i odkryją, że mają więcej wspólnego, niż im się mówiło?

Carlson nie „złamał internetu” swoimi wywiadami z Russellem Brandem, ani z Alexem Jonesem, ale zrzuca z resztek wygodnych kłamstw tę maskę, za którą media udają, że są czymś więcej niż stenografami na usługach sądu. Pakują to wszystko do papierowej torby, zostawiają pod drzwiami i podpalają.

Minęło już tyle czasu, odkąd widzieliśmy prawdziwe dziennikarstwo, że ledwo poznajemy, kiedy je widzimy.

Carlson, jak Brand, Elon Musk, Donald Trump, Jerome Powell, Jamie Dimon i inni, których tu chwalę, nie są ludźmi doskonałymi.

Tego faceta zabiliśmy ponad dwa tysiące lat temu.

Nie potrzebujemy, żeby byli doskonali. Jeśli tego potrzebujesz – polecam pomoc specjalisty.

Potrzebujemy ich, żeby prowadzili tam, gdzie mogą i kiedy mogą. Potrzebujemy tylko, żeby dali nam narzędzia do przekroczenia przepaści i znalezienia wspólnego gruntu. Wtedy my sami zbudujemy rynek publiczny, który nie będzie przypominał tego, na który do tej pory łaskawie pozwalano nam protestować.

TO jest Wielki Reset, na który czekam.

Źródło: Tom Luongo via pośrednictwem bloga Gold, Goats, 'n Guns za Zerohedge

(artykuł został opublikowany w oryginale w lutym 2024)

Tom Luongo to amerykański analityk geopolityczny, ekonomista i niezależny komentator polityczny. Jest autorem bloga „Gold, Goats ’n Guns”, w którym analizuje globalne wydarzenia z perspektywy rynków finansowych, polityki międzynarodowej i suwerenności narodowej. Znany jest z krytyki globalizmu, działań Davos i centralnego planowania. Luongo promuje ideę zdecentralizowanych rozwiązań gospodarczych i lokalnej autonomii. Regularnie publikuje analizy oraz podcasty, w których omawia bieżące wydarzenia geopolityczne i ekonomiczne.

Zastrzeżenie

Opinie i poglądy wyrażone w tym artykule należą wyłącznie do autora i nie muszą odzwierciedlać stanowiska redakcji BEZPUDRU. Publikacja tego materiału nie oznacza jego pełnej aprobaty przez redakcję, a jej celem jest wspieranie otwartej debaty i wymiany myśli. Niniejszy materiał ma charakter informacyjny i nie stanowi porady prawnej, politycznej ani jakiejkolwiek innej. Czytelnik powinien samodzielnie ocenić przedstawione treści i wyciągnąć własne wnioski.